top of page

Io sono pazzo di te #Neapol


Neapol to drugie ulubione przez nas miasto we Włoszech. Byłyśmy tam w sumie 4 dni, najadłyśmy się pizzy, opiłyśmy wina i taplałyśmy się w morzu. Dzięki Neapolitańczykom zobaczyłyśmy prawdziwy południowy temperament.

Neapol jest bardzo specyficzny, tu nie przyjeżdża się oglądać zabytków. Tutaj się chłonie miasto. Zaraz po przyjeździe wpadłyśmy w wir emocji. Żywiołowy spektakl w wykonaniu mieszkańców: gwar, krzyki, trąbiące samochody (tym sposobem ustala się zasady ruchu drogowego: kto głośniej trąbi, ten przejedzie pierwszy albo coś się stało, był wypadek, na pewno ktoś zatrąbi, żeby Cię o tym poinformować). Wszystkie auta są poobijane, tam nikt nie przywiązuje wagi do rzeczy materialnych. Nie ma to sensu. Za to potrafią zagospodarować każdy centymetr jeśli chodzi o parkowanie. Są w tym mistrzami. I najważniejsze - jedzenie. Kuchnia neapolitańska! Restauracje, pizzerie, trattorie, osterie (z lokalnym winem). Neapolitańscy pizzaioli (mistrzowie pizzy) znani są na całym świecie a najbardziej nam się podobało, że zwykłą margheritę można dostać już za 2-3 euro.

Tak czy inaczej, odtwórzmy przygodę po raz kolejny. Przyjechałyśmy do Neapolu wieczorem. Miałyśmy jakąś godzinę na wyszykowanie się, gdyż nasz host zabierał nas na graduation party swojej przyjaciółki. Myślałyśmy, że to będzie mini przyjęcie dla rodziny, a okazało się, że laska była tak bogata, że rodzice urządzili jej mini wesele z orkiestrą i z DJ. Kelnerzy chodzili z przystawkami i winem i tylko wymieniali nam kieliszki. Około 21 była kolacja, oczywiście szwedzki stół, jesz co chcesz. Potem tańce, dzikie pląsy, a na koniec przed 24 był deser. Czyli same słodkości, od ciast po lody różnego rodzaju. Impreza się powoli kończyła, ale nam się nie chciało spać, więc Roberto zaproponował, żebyśmy pojechali nad morze, że pokaże nam fajne miejsce. Tak się też stało, my dwie, Roberto i Fabrizio. Jedziemy! No i zawieźli nas na wybrzeże, było pięknie, ale oczywiście obie miałyśmy wyładowane telefony, więc nie mogłyśmy zrobić żadnego zdjęcia. Nic nowego, ale wyglądało to mniej więcej tak:

Potem kąpałyśmy się w morzu, Klaudia poznała na plaży kilka dziewczyn, które robiły ognisko i tak jakoś się stało, że zastał nas ranek. I co było bardzo dziwne, przeoczyłyśmy wschód słońca. O.o

Następnego dnia wybrałyśmy się na pizze, potem na małe zwiedzanie, litry kawy i wieczorem znowu wycieczka! Tym razem ta sama laska, która miała graduation party poprzedniego dnia, zaprosiła nas do siebie do domu. Kupiłyśmy na tą okazję najtańsze wino, jakie było w sklepie, bo przecież nie idzie się w gości z pustymi rękami. Przyjeżdżamy pod jej dom, wchodzimy, a tam wielki apartament na samym szczycie Neapolu! Idealne miejsce, balkon, basen, no pięknie było. My dajemy jej te wino, a ona nas wita czerwonym wytrawnym.....................

Oj tam, oj tam

Usiedliśmy wszyscy przy stole, ona zaserwowała nam apperitivo, czyli przekąskę, a potem zaczęliśmy grać w Kings Cup (cudowna gra, naprawdę). Jeśli chcecie wiedzieć dokładnie, na czym polega, to wszelkie info na priv udzielam.

Potem znowu morze, kąpiel i do spania!

Kolejny dzień zaczął się nieciekawie. Nie mogłyśmy znaleźć torebki, a było w niej wszystko. Pieniądze, dowody, karty, telefony. No ogólnie przerąbane. Klaudia zaczęła się strasznie denerwować. A ja jakaś spokojna byłam. I ona na mnie nawet zaczęła się denerwować, że jestem zbyt spokojna, no gdzie tu logika XD ale dobra, znalazłam i można było iść coś zjeść. Ten dzień spędziłyśmy na zwiedzaniu i poznawaniu nowych ludzi. Poznałyśmy kilku Neapolitańczyków, pogadałyśmy sobie z Angelo (piękny człowiek) i chłonęłyśmy życie miasta o północy. Następnego dnia Roberto miał nas już odwieźć w stronę autostrady, pożegnałyśmy się ładnie i łapiemy stopa. Aleee wszyscy ci, którzy się zatrzymywali, chcieli nas podwieźć, ale na pociąg. W którymś momencie usiadłam i stwierdziłam, że bez sensu się męczyć, lepiej kupić jakiś tani bilet i mieć pewność, że dojedziemy spokojnie przynajmniej na północ. No i znalazłyśmy najtańsze bilety. Gdzie? Do Norymbergi <3 Ale dopiero na 7 rano następnego dnia. Trzeba było tylko poszukać noclegu, bo Roberto pojechał na Summer University. Odezwałyśmy się do naszych nowych znajomych i cudowna odpowiedź od Martiny: "Zaraz wam coś załatwię, nie zostaniecie dzisiaj bez dachu nad głową!". Kochana <3 W ostateczności spałyśmy w apartamencie, który należał do rodziców Fabrizio. Miałyśmy do dyspozycji łazienkę, kuchnię, balkon, wszystko! I jeszcze jego mama dała nam na kolację ciasto. Żyć, nie umierać!

Pamiętajcie, najlepsza kuchnia w Neapolu to ta najprostsza i najtańsza, serwowana w najmniej eleganckich miejscach!


bottom of page